niedziela, 6 sierpnia 2017

Od Cziki-C.d. Leondre

Dzisiejszy dzień zapowiadał się dość normalnie. Wstałam jak wszyscy i poszłam nazbierać parę owoców na później. Nie uwierzycie ale znalazłam nawet brzoskwinie i śliwki, które wprost uwielbiam. Zjadłam parę a resztę schowałam. Zmęczona z lekka po nocnym szpiegowaniu, w końcu nie spałam całą noc, postanowiłam ułożyć się i poobserwować naturę. Czemu szpiegowałam w nocy? Szczerze? Nie mogłam zasnąć, coś nie dawało mi spokoju. Znalazłam się w lesie gdzie położyłam się pod piękną i rozłożystą wierzbą która aż prosiła o zainteresowanie. Ze spokojem położyłam się pod nią i zaczęłam oglądać naturę. Nagle spostrzegłam wiewiórkę która chowa jedzenie do dziupli , była bardzo dokładna można powiedzieć na nią wiewiórka perfekcjonistka co może dziwnie brzmieć. Obok niej stały dwa maluchy które patrzyły się w moją stronę, zaśmiałam się i niechcący spłoszyłam małą gromadkę. Następnie zauważyłam dzięcioła który w tym samym drzewie robił pojedyncze dziurki, stukał tak głośno że Armor pewnie słyszy to gdziekolwiek teraz jest. Nieopodal moich łap znajdowało się skupisko mrówek, dopiero po chwili spostrzegłam mrowisko. Każda z istotek miała ze sobą coś na kształt jedzenia, wiem że te zwierzęta są bardzo pracowite i potrafią dużo unosić za co je bardzo cenie. Jednak nie każdy wie że życie mrówek to harówką, jest dość ciężkie i pełne niebezpieczeństw, na szczęście jest ich bardzo dużo. Czasami mam wrażenie że za dużo bo nieraz widuje pojedyncze sztuki w moim domku. Po tej całej obserwacji zaczęły opadać mi powieki, dałam się ponieść i słyszałam tylko szum liści wierzby. To nie był taki zwykły szum, dla mnie było to jak muzyka. Aż nabrałam chęci do śpiewania, jednak wysiliłam się tylko na nucenie do rytmu. Nie powiem z tego całego szumu wychodziły nawet niezłe podkłady do słów. Ale mniejsza o to, nie chcąc się rozleniwiać uznałam iż powinnam się gdzieś przejść i po patrolować tereny. W końcu jestem szpiegiem i patrolowanie terenu też należy do mojej roboty. Wstałam i ziewnęłam zakrywając łapą pysk po czym ruszyłam spokojnie tam gdzie łapy poniosą. Szłam tak już kilka minut i nie wykryłam niczego dziwnego, jednak nagle słyszę:
-Hmm, lepszy zając, czy kaczka?
Uśmiechnęłam się wręcz zawadiacko, po czym ni stąd ni z owąd opowiedziałam szeptem wchodząc z łatwością na jedno z drzew:
-Według mnie kaczka...
A choć jestem wegetarianką, wiem co wolałby mój brat lub każdy inny pies. Zając to śliczne zwierze, pełne wdzięku jak i futerka. Jest takie mięciutkie, nie wiem kto by chciał je skrzywdzić. Nie obchodzi mnie to jak bardzo dobrze smakują, na samą myśl chce mi się wymiotować. Suczka...właściwie pies który nie je mięsa. Też czasami się nad sobą zastanawiam. A co do kaczki, kupa piór. Jednak pomysł był lepszy. Pies nie wiedział gdzie jestem, musiałam się ujawnić. Nie wiem czy mnie się tak przestraszył czy to ta sunia go tak mocno ugryzła. Dogoniłam go dość szybko, nie znam tutaj członków. Ale mam zamiar wszystkich poznać.  Przedstawiłam się i poprosiłam o spacer , lepiej zapozna mnie z terenami. Miał na imię Leondre, Leo, Leoś. Taki typowy Leło. 
Szłam tak za samcem w wielkim zastanowieniu, tereny mieli naprawdę przepiękne. Mogłam zachwycać się ich pięknem na okrągło. Ale chwilkę, przypominam sobie rozmowę z moją mamą która była bardzo mądra i jak dla mnie bardzo piękna. W dodatku jej dźwięczne imię zawsze mnie zastanawiało-Melody. Czyż nie jest ono urocze, moja mama miała nadzwyczajnie piękny głos, aż chciało się ją słuchać gdy mówiła. A jak śpiewała, zawsze mnie usypiała. Co do rozmowy, zaczęła się mniej więcej tak: ,,Mamo co to jest dalia? I czy to prawda że kwitnie jesienią?'' Tak, za młodu byłam również ciekawską suczką, no i tak mi zostało. Moja mama uśmiechała się do mnie tego dnia bardzo wesoło, pamiętam jej wyraz pyska, jej uśmiech i tę chwilę. A choć nie było to wczoraj, właśnie tak to pamiętam. Jak dla mnie jest to ważne, ponieważ moja mamusia jak i mój ojczulek zasługują na pamięć nie tylko dlatego że dobrze mnie wychowali , to przyczynili się do wielu ważnych spraw . Wracajmy do tej rozmowy, która miała miejsce około 2 lata temu. Moja mama długo nie zastanawiała się nad odpowiedzią: ,,Jesień moja kochana córeczko, jest to najbardziej kolorowa pora roku i wcale nie za sprawą przebarwiających się liści. Jesienne kwiaty niczym nie ustępują tym letnim i wiosennym. Są one bowiem wspomnieniem lata , pięknym akcentem końca sezony a także zapowiedzią zbliżającej się zimy. Więc, tak dalia to kwiat kwitnący jesienią. W dodatku bardzo piękny z niego kwiat, uważany jest przez wielu za królową późnego lata i jesieni. Wiesz, Twoja prababcia miała na imię Dalia. Była ona psem strażackim, mądra i delikatna oraz piękna, jak ten kwiat.'' Wtedy właśnie moja mama uroniła jedną łzę, wspominając tę chwilę i idąc za samcem również uroniłam łzę. Jednak po chwili uśmiechnęłam się dla niepoznaki, tak jakby nic się nie stało. Bo się nie stało, były to tylko moje wspomnienia które cenię. Nagle, zobaczyłam właśnie ten kwiat...była to dalia, nie znałam się na ich odmianach , ale mogłam ją opisać. Ten kwiat miał duże, pierzasto złożone liście o ciemnozielonej barwie. Był sporawy , powąchałam go i wiem że pachniał jak za dawnych lat. Wydaje mi się iż jest to dalia pompowa , ponieważ odznacza się czerwonymi dekoracyjnymi kwiatami o fantazyjnych kształtach. Tak, mama miała rację, jest bardzo piękna i delikatna. Zapatrzona w kwiat byłam z lekka oddalona od psa. Powąchałam kwiat po raz kolejny i po cichutku , niezauważalni dobiegłam do mojego towarzysza-choć nie wiem czy mogę go tak nazwać. On tylko spojrzał się na mnie ukradkiem, a ja zaczęłam udawać że znów podziwiam te wspaniałe tereny. Po jakimś czasie jednak zatraciłam się w tym krajobrazie, wszystko tutaj było dla mnie nowe i mnie ciekawiło. Może i nie do końca nowe, ale jednak...bądź co bądź w końcu jestem nowa na tych terenach. Nie wiem czemu akurat teraz, jednak przypomniało mi się że mam brata, nie no...żartuje pamiętam o nim. Tylko w tym momencie zaczęłam się zamartwiać, choć od naszego rozstania nie minęło dużo czasu. Wiem że jest on samowystarczalny i poradzi sobie gdziekolwiek by poszedł. Nagle nieznajomy zatrzymał się bardzo gwałtownie po czym o mało co na niego nie wpadłam. Westchnęłam i spojrzałam na niego z zastanowieniem. Jednak nie musiałam długo myśleć o co może mu chodzić, ponieważ po chwili oznajmił:
- Wybaczy Pani ale... Chyba... Jakby, nie wiem gdzie do końca się znajdujemy.
Szczerze, mój pierwszy odruch? Był to śmiech, jednak zaśmiałam się tylko w duchu. A z tego się śmiałam...zapytacie? O tuż nie spotykałam się jeszcze z wieloma takimi przypadkami w których jestem nazywana ,,panią''. Co prawda spodobało mi się to jednak...poczułam się taka z lekka stara. Co jeszcze, zastanawiało mnie to jego ,,chyba'' bo nie miał pewności. Z jednej strony to dobrze, bo może wcale nie zboczyliśmy z tej całej trasy .
-Po pierwsze, nie żadna Pani tylko Czika. Po drugie nic się nie stało, zdarza się ...ja bym się tak szybko nie połapała w tych terenach. A i jeśli odrobinę to zamiast tak iść, może pobiegniemy?
Rozumiałam, pies jest tutaj trochę dłużej od mojej osoby, ale to nie znaczy że musi znać tereny dokładnie. Choć z tego co wiem , czasami tak bywa. Jednak nie miałam do niego żalu, czekałam na odpowiedz Leo...może lepiej go poznam. 

(Leondre?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz