Był słoneczny poranek. Przechadzałam się po lesie, szczekają na ptaki i
odbywając jagody i maliny. Wtedy go zobaczyłam. Mały, drewniany domek.
Moje serce zabiło szybciej. Łapy jakby oderwały się od ziemi i ruszyły w
jego stronę. Drzwi chatki się otwarły. Na fotelu siedziała starsza
pani. Głaskała jakiegoś psa- mnie. To byłam inną ja. Wyszczotkowane
futerko. Pełna miska. Nowa, lśniąca obroża. Obraz się wykrzywił i
zmienił. Brudna, wyczerpana suczka brnęła przez śnieg. Ze zmęczenia
upadła na ziemię. Umierała. Była wyczerpana, bez jedzenia i picia. Za
rogu wyszły psy. Na ich przedzie kroczył duży, czarny pies. Black.
***
Otworzyłam oczy. Sen się skończył. Niedaleko stał jakiś pies.
< Ktoś? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz